poniedziałek, 24 marca 2014

szczuczności.




Dzisiaj, robiąc zakupy, byłam w lesie. Albo na skraju, gdzie las przechodzi w łąkę. Przecinają się tam lotne drogi wszelkiej ptaszyny. Tych małych terlików, budzących o trzeciej wszystkie leśne stwory, tuż po nich słychać również rudziki jakby nieco niżej. Świergocze również jakiś na wyciągnięcie dłoni, ale zaraz tam kuka coś śmiesznie, bogatka odbija żółcieniem swoim w kroplach rosy i głosy słychać już pierwszowiosenne, równo o świcie zawsze zięba się odzywa, po niej jeszcze w słońca blasku szpaka głosik wiatr niesie.
Wymyślono drzewa, które nie potrzebują słońca i ptaki, które nie mają skrzydeł. Latają, odbijając się od pogiętej fasady o dziwnym kształcie, jakby wskazującej palcem, burząc cały leśny harmonogram, grając w nieodpowiednich godzinach. Jedno, smutno zielone drzewo, podlewane ostatkami żulerskich alkoholowych rarytasów
Marzę o widoku wschodu. I powrotu, nieprzespanych nocy, pełnych słów słuchając śpiewu prawdziwych ptaków.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz